sobota, 30 listopada 2013

trzy

                                           
- Lea pójdziesz ze mną na galę mistrzów sportu? - zapytałem.
- Pewnie, że tak. Tylko kiedy to jest? - powiedziała dziewczyna siedząc w stercie ubrań, które właśnie układała. Zawsze miała bałagan w szafie.
-Za tydzień.
-I Ty mówisz mi dopiero teraz? Muszę się wybrać na zakupy.. Faceci.. - mruczała pod nosem.
- Kobiety..- odmruczałem i wyszedłem z pokoju.

***
- To jak Kuba, zapraszasz ją, czy nie? Zadzwoń, no! Chyba sam nie pójdziesz?
- No ale co jak mi odmówi? Nie znamy się a ja nie chcę wyjść na idiotę. 
- Poczekaj chwilę. - powiedziałem i wyciągnąłem telefon.
                  - Cześć Lea, mam do Ciebie pytanie. Jesteś jeszcze z Paulą?
- Jestem, a co Ci potrzeba? 
- Bo jest ze mną Kuba i chce zaprosić Paulinę na galę, ale się boi, że mu odmówi. Mówiła coś o nim? Może do niej zadzwonić? Pójdzie z nim, myślisz? 
- Jasne, że tak, czeka na to. - powiedziała dziewczyna cichym głosem tak, aby jej przyjaciółka nie słyszała.
 - Za ile będziesz w domu? 
- Za około godziny. To czekamy na telefon, kocham Cię. - powiedziała i rozłączyła się.
- I tyle bólu o nic.. Ona czeka na ten telefon sieroto. Dzwoń. 
 - Cześć Paula, co u Ciebie?
- Cześć Kubuś, u mnie w porządku, właśnie kupujemy Lei sukienkę na galę mistrzów sportu. A u Ciebie co? 
- No to kupcie jeszcze jedną. - powiedział śmiejąc się do telefonu.
- Czy Ty mnie zapraszasz na tą galę? 
- Zgadłaś. - powiedział. - Pójdziesz ze mną? - dodał.
- Jasne, że tak. To do zobaczenia! - powiedziała i rozłączyła się. 
 ***

- Paula, a ta? - powiedziała dziewczyna przeglądając setną sukienkę. Nie przepadała za zakupami, ale nie mogła iść w byle czym.
- Lea, nie możesz iść jak sierota... Proszę Cię..
- A Ty, idziesz z Kubą?
- Czekaj, właśnie dzwoni.
***
- Idę z nim! To musimy znaleźć dwie! - powiedziała dziewczyna.  - Mam! Przymierz tą.

- Ła! Wyglądasz w niej cudownie! Jest piękna, bierz ją! - powiedziała podekscytowana dziewczyna.
-Zobacz, ile ona kosztuje.. Nie stać mnie na sukienki za prawie czterysta złotych. 
- Nie marudź, dołożę Ci się. 
- Kocham cię. - powiedziała Lea i dała jej buziaka w policzek. Ta sukienka już była jej!  - To teraz ja znajdę coś dla Ciebie. Wydaje mi się, że ta będzie idealna. 
I rzeczywiście była.


***

- Zgodziła się! 
- A co miała zrobić? Chyba by Ci nie odmówiła, proszę Cię..
- No bo Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej, wielki Bartuś srartuś! - powiedział Kuba a ja zacząłem się z niego śmiać.
- Ej, stary, stary..

***

- Cześć Lea, wróciłem! Jak tam było? 
- Świetnie! Kupiłam sobie sukienkę, leży w salonie na kanapie, możesz zobaczyć. - powiedziała z kuchni. Chłopak podszedł i zobaczył. 
- Rzeczywiście. Piękna jest.
- A co u Kuby? Co oni się tak czają z Pauliną? 
- Mnie się pytasz? Nie mam pojęcia, sierotki takie. Co gotujesz? 
- Lasagne się piecze. 
- Ty wiesz jak dotrzeć do mojego żołądka.. - powiedziałem zachodząc ją od tyłu i dając buziaka w policzek. - Brałaś dzisiaj leki?
- Nie.
-Lea.. Ile razy mamy to przerabiać.. Proszę Cię.
-Bartek, nie widzisz, że te leki nie pomagają? Wydajemy na nie tylko mnóstwo pieniędzy, bez potrzeby.
- Będę Ci kupował te leki, jeżeli tego chcesz. I jeżeli Ci szkoda pieniędzy. Ale jedz je, żebym był spokojny. Obiecujesz? 
- ale Bartek... 
-Lea, obiecaj mi to. Dobrze wiesz, ile dla mnie znaczysz. Nie chcę Cię tracić. - kłamstwo za kłamstwem. Ale jakie to miało znaczenie? Miała być szczęśliwa i odzyskać chęć do życia. 
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo nic. Słabe, bo słabe. Nie mam weny.

love.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Drugi


                    It's a day that I'll never miss 

- Bartek, wprowadź się do mnie. - powiedziała dziewczyna.
 -Ale przecież...
- ja wiem, że może za szybko, że może nie powinniśmy. Ale biorąc pod uwagę to, że niewiele mi już zostało.. Normalnie nie składałabym Ci takiej propozycji.
- Obiecuję, że nad tym pomyślę. A teraz  zbieraj się, jedziemy na weekend nad morze.
- Bartek, nie stać mnie na takie wyjazdy.. - powiedziała Lea.
- Ale ja Cię nie pytam, czy Cię stać, czy nie, proszę tylko, żebyś się spakowała. - powiedziałem śmiejąc się do niej.
- Faceci..  - odburknęła pod nosem i poszła się pakować. Zajmowałem się nią przez całe 3 dni i moje kłamstwa nie wyszły na jaw. Było dobrze i miałem nadzieję, że będzie tak cały czas. Lea się spakowała i pojechaliśmy do Kołobrzegu. Mimo że była jesień trafiliśmy na piękną pogodę. Cały dzień zwiedzaliśmy Kołobrzeg, który okazał się być ślicznym i urokliwym miastem. Wieczorem poszliśmy na kolację, a potem na spacer nad morzem. Kupiłem lampion w kształcie serca, na którym napisałem Lea i Bartek, otaczając ten napis serduszkiem.
- Lea, puszczamy ten lampion na trzy cztery, jak już się wystarczająco ogrzeje.
- Okej, ale Ty mówisz. - powiedziała, a ja poczułem się jakbym miał dziesięć lat i ścigał się z chłopakami na sygnał trzy cztery. Chciałem uczynić życie tej dziewczyny najpiękniejszym, a przy okazji moje życie też nabierało barw. Już nie było takie puste jak kiedyś, już nie siatkówka była wszystkim. I nawet zaczynało mi się to podobać.
- Bartek, wiesz co? Tak sobie myślę, i dochodzę do wniosku, że te trzy dni, które razem spędziliśmy są najpiękniejsze w moim życiu. Dziękuję Ci, że jesteś. - powiedziała dziewczyna.
- Nie masz za co. To ja powinienem Ci dziękować, że pozwalasz się uszczęśliwiać.
- Oj, Bartek.. nie mów tak..
- Taka jest prawda.. ale jeżeli nie chcesz, to nie będę.
- Dziękuję. - powiedziała Lea i dała mi buziaka w policzek. - Co Ty powiesz na to, żebyśmy poszli na latarnie morską jutro? - zapytała dziewczyna.
- Skąd wiesz, że w Kołobrzegu jest latarnia? - zapytałem zdziwiony.
- Bartek, ja się tu wychowałam. - powiedziała śmiejąc się ze mnie.
- To czemu nic nie mówiłaś? Pojechalibyśmy gdzieś indziej, zwiedzilibyśmy miasto, którego jeszcze nie widziałaś.. - powiedziałem śmiejąc się ze swojej głupoty.
- Chciałam tu przyjechać. Nie było mnie tu od dawna. Możemy pojechać w jeszcze jedno miejsce? Chciałabym odwiedzić dom rodziców. Nie wiedziałem czego się spodziewać, nigdy nie mówiła nic o rodzicach.
-  Jeżeli tylko zechcesz.
Następnego dnia weszliśmy na latarnię morską, a potem pojechaliśmy do domu rodziców Lei. Weszliśmy do środka. Śmierdziało tam, po podłodze walały się butelki po piwie, puszki, a dookoła unosiła się woń alkoholu. Jej tata leżał spity w łóżku, a matka próbowała sprzątać, ale nieudolnie, bo z każdym krokiem coraz bardziej się chwiała.
- Mamo... - powiedziała Lea.
- Nie jestem twoją matką! Wyjdź i nie wracaj tu nigdy więcej! Zostawiłaś nas, rozumiesz? Nie wybaczymy Ci tego.
- A ja mam Wam wybaczyć to, że całe moje dzieciństwo piliście? Że mieliście mnie w nosie? Nienawidzę Was, rozumiecie? Nienawidzę!
- No to sobie nienawidź, jak lubisz. Nie jesteś tu mile widzianym gościem. - powiedziała jej matka, a ja ścisnąłem mocniej jej rękę. Widziałem, że prawie płakała.
- Jesteście moimi rodzicami.. Dlaczego nigdy nie chcieliście się mną zająć? Dlaczego byłam dla was tak bardzo nieważna?
- Wiesz dlaczego? Dlatego, że byłaś niechciana. Myślisz, że co, że my chcieliśmy mieć dziecko? Wyszło tak przypadkiem i wcale nie byliśmy z tego powodu szczęśliwi. A z takiego dziecka szczególnie. A teraz idź już sobie i nigdy więcej tu nie wracaj.  - powiedziała matka Lei. Lea opuściła salon i weszła do swojego starego pokoju. Na łóżku spała jakaś kobieta, wszędzie walały się puszki, papierosy, śmierdziało tam. Wyszliśmy z tego domu i już wiedziałem, że nigdy tam nie wrócimy. Wsiedliśmy do samochodu.
- Lea, dlaczego chciałaś tu przyjechać?
- Wiesz, mimo wszystko to moi rodzice i chciałam zobaczyć, co u nich. Nie widziałam ich od 7 lat. Nienawidzę ich za moje dzieciństwo. - mówiła płacząc. - W domu rzadko kiedy było coś do jedzenia, alkohol był zawsze. Byłam niechcianym dzieckiem, nikt się mną nie zajmował, nikt nie chodził na wywiadówki, nikt nie zabierał do cukierni. Jedyną osobą, która się mną przejmowała była mama Justyny. I tam spędziłam większość mojego życia. Uciekałam z domu, bo nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nienawidziłam ich, kiedy byli pijani. Prosiłam, żeby nie pili, błagałam, ale zawsze kończyło się tym, że dostawałam twarz. Dlatego jak przestałam pokazywać się w domu byli szczęśliwi. Nic nie przemawiało im do rozumu. No i sam widziałeś.. To boli, jak mówią ci, że wcale cię nie chcą, wiesz? - powiedziała płacząc. Zatrzymałem samochód na poboczu, wysiadłem i mocno ją przytuliłem.
- Nie płacz. Już nigdy więcej tam nie pojedziemy. Przepraszam. - powiedziałem.
- To nie jest twoja wina. Sama chciałam tam jechać, to mam. - powiedziała mocno mnie przytulając. W ogóle nie mogła się uspokoić, nie wiedziałem, co mam zrobić. Ostatecznie Lea mocno mnie objęła, podziękowała, że przy niej jestem i wróciliśmy do Bełchatowa.

                                                                Teraz już będzie dobrze

-  Bartek! - usłyszałem.
- Co Słońce?
- Jest mi słabo.. -powiedziała. Szybko podbiegłem do jej pokoju i zobaczyłem ją leżącą na podłodze. Zaniosłem ją na ręce i pojechaliśmy do szpitala.
-Doktorze, co z nią?
-Wypiszemy ją jutro. Musi pan wiedzieć, że teraz będzie się tak działo. Lea może w każdej chwili zasłabnąć i potrzebować pomocy. Musi pan się nią opiekować.
- Ja.. robię to cały czas.. Kiedy ona się obudzi?
- Już niedługo, ale proszę być cierpliwym. Choroba jest ciężka. Widać to po Pani Lei, która jest coraz słabsza.
- Wiem, widzę to... Jest mi ciężko. Czy ona może robić wszystko normalnie?
- Tak, przynajmniej powinna. Niestety nie zostało jej wiele. Muszę już iść, przepraszam, do widzenia. - powiedział lekarz. Patrzyłem się przez szybę na Leę. To było dla mnie ciężkie. Widziałem ją i najchętniej mogłem zamienić się z nią miejscem. I tak by było najlepiej. Lea była świetną kobietą, która powinna żyć. Nagle odczyt EKG zaczął przyspieszać, wystraszyłem się, lecz nim zdążyłem zawołać lekarza wszystko wróciło do normy. Następnego dnia wróciliśmy z Leą do domu.
Teraz wszystko będzie dobrze

----------------------------------------------------------------------------
no cześć! :) jak się podoba? ;) 

love.

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział pierwszy

                                               
                                                 
- Stary, w co Ty się pakujesz? A co, jak uda jej się pokonać raka? Wtedy będziesz z nią już na zawsze? Bartek, nie możesz zawsze wszystkim pomagać, pomyśl w końcu o sobie! Wiesz, że tak naprawdę ją skrzywdzisz?
 - Jakoś to wtedy załatwię. Muszę jej pomóc, rozumiesz? Muszę! Lea mnie potrzebuje! Wiesz co? Ona nie będzie wiedziała, że nic do niej nie czuję. Czy to źle, że chciałbym, żeby ostatnie dwa miesiące swojego życia spędziła najlepiej, jak się da? 
- Okej, rób co chcesz.. Jakby co, to wiesz gdzie przyjść. - powiedział Kuba, co dodało mi otuchy. Wyszedłem z sali i od razu udałem się do kwiaciarni. Kupiłem największy, jaki dało się znaleźć bukiet róż. Czerwonych. Zamierzałem grać, udawać uczucia po to, żeby ją uszczęśliwić. Była ważna w moim życiu, ale jako koleżanka, a może przyjaciółka. Wiedziałem, że nie będzie dla mnie nikim więcej. Ale chciałem, żeby te dwa miesiące były dla niej najpiękniejsze.
- Dzień dobry, w której sali leży Lea Kiżewska?
- A Pan kim dla niej jest? - zapytała pielęgniarka o nad wyraz zgorzkniałym wyrazie twarzy.
- Ja jestem jej.. narzeczonym. - powiedziałem niepewnie. Nigdy nie używałem tego słowa w określeniu do siebie. To było dla mnie dziwne i niespotykane. Pamiętałem, że moim głównym celem było uszczęśliwienie umierającej Lei.
- W takim razie pokój numer 421. Czwarte piętro, na lewo. -odpowiedziała kobieta nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
- Dziękuję pani bardzo.
Idąc za wskazówkami pielęgniarki udałem się na czwarte piętro po schodach. Musiałem po drodze przemyśleć, co powiem, jak ją zobaczę. Jak wyznam jej uczucie, żeby uwierzyła, że jest prawdziwe. Wszedłem do sali o numerze 421. Lea czytała książkę.
- Mogę Ci przeszkodzić? - zapytałem.
- Oczywiście. - odpowiedziała uśmiechając się do mnie. Widać było po niej chorobę, widać było, że jest nią zmęczona. Mimo wszystko stać było ją na uśmiech w moją stronę
- Proszę, to dla Ciebie. -. powiedziałem podając jej bukiet róż.
 - Dziękuję Ci Bartek. Chcę Ci powiedzieć, że jeżeli Justyna Cię tu nasłała, to wcale nie musisz tego robić. Nie chcę, żebyś robił coś wbrew sobie, tylko dlatego, że umieram. - powiedziała. Mówiła o tym tak spokojnie... Zdawałoby się, że pogodziła się z chorobą. Wewnętrznie jednak czułem, że tak nie było.
- Nie nasłała mnie tu. Przyszedłem, bo kocham Cię, Lea. Chcę, żebyś wyszła z tej choroby i żeby Twoje życie było najlepszym na świecie. I zrobię wszystko, żeby tak było. - powiedziałem. Miałem nadzieję, że zabrzmiało to wiarygodnie i że uwierzyła. I tak chyba się stało, bo zobaczyłem w jej oczach łzy.
- Ja w to wszystko nie wierzę, Bartek.
 - Udowodnię Ci to, zobaczysz. To będą najpiękniejsze dwa miesiące w Twoim życiu. - Pozwól mi na to, proszę. - powiedziałem patrząc w jej załzawione oczy.-  Ale nie płacz...
Wszystkie kłamstwa odnośnie miłości przychodziły mi łatwo, i nawet nie wiem, dlaczego tak było.
- Nie płaczę. Po prostu to, że tu jesteś wydaje mi się być tak niewiarygodne.. Strasznie się cieszę, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Jesteś moim powodem do uśmiechu. - powiedziała i znów się uśmiechnęła. Dotknęło mnie to prosto w serce.
- Uwierz w to, Lea. - powiedziałem przytulając ją do siebie. - Kiedy Cię wypisują?
- Jutro. Nie mogą mi już pomóc.
- Przyjadę jutro od razu po treningu i zabiorę Cię do domu. - powiedziałem.
Rozmawialiśmy jeszcze cały wieczór. Lea była wspaniałą dziewczyną. Wstyd mi było, że kłamałem jej w żywe oczy, ale wiedziałem, że to dla jej dobra. Widziałem uśmiech na jej twarzy i to w tej chwili było dla mnie najważniejsze.

Następnego dnia


Od razu po treningu wybiegłem z sali. Słońce ogrzało moją twarz. Było bardzo ciepło, mimo że była jesień. Zastanawiałem się, gdzie mogę zabrać Leę, żeby zapamiętała ten dzień. Pojechałem więc do szpitala, zabrałem jej walizkę i zaniosłem ją na rękach do samochodu. Mimo jej protestów chciałem, żeby wierzyła w to, że ją kocham, że mi na niej zależy. Było to dla mnie trudne. Jednak wiedziałem, że muszę to zrobić!

- Lea, zabieram Cię w pewne cudowne miejsce. - powiedziałem.
- Bartek, co to za niespodzianka? - zapytała uśmiechając się do mnie.
- Chcę zabrać Cię tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłaś, a gdzie na pewno Ci się spodoba.
- Jestem za. Bartek, dziękuję Ci za to, wszystko. To, że jesteś ze mną teraz i pomagasz cieszyć się życiem. Dziękuję Ci.
- To ja dziękuję Ci za to, że jesteś! - powiedziałem posyłając jej ciepły uśmiech i dotykając jej ręki.
- Dojechaliśmy na miejsce. Wziąłem Leę na ręce, przeniosłem przez las i dotarliśmy na miejsce. Po skalistych schodach weszliśmy na skałę i usiedliśmy. Widzieliśmy zachód słońca z każdej strony otoczony górami. Było pięknie. I tak romantycznie. Objąłem Leę, wyglądaliśmy jak para, która jest ze sobą od lat. Lea oparła głowę na moim ramieniu.
- Bartek... jesteś dla mnie ważny, wiesz? - powiedziała.
- Ty dla mnie też jesteś ważna. Nawet nie wiesz, jak bardzo. - odpowiedziałem i dałem jej buziaka w policzek.
-Wiesz, Bartek.. Kiedyś, zanim zachorowałam miałam chłopaka. Byliśmy zaręczeni. Było tak pięknie. Przymierzałam jedną z sukni ślubnych, kiedy zasłabłam. Justyna zawiozła mnie do szpitala, wtedy właśnie okazało się, że jestem chora.. Piotrka już nie widziałam. Ani razu mnie nie odwiedził, nie dał znaku życia. I wtedy właśnie straciłam siłę do walki. Justyna mi pomogła.. ale choroba i tak robi swoje... - powiedziała. W jej oczach zauważyłem łzy. Przytuliłem ją mocniej.
- Co za idiota... Lea, nie płacz, proszę. Jestem przy Tobie. - powiedziałem.
Teraz wszystko będzie dobrze. 


-------------------------------------
jak widzicie, Bartek dał się wciągnąć w tę grę.
Zobaczymy, co z tego wyniknie. Do napisania w okolicach czwartku! :)

jeżeli chcecie być informowane, zapraszam : GG : 46605444 :)

niedziela, 10 listopada 2013

Prolog

     Podrzuciłem piłkę i uderzyłem ją z całych sił, jakby była całym złem tego świata.  
 -Koniec na dziś. - usłyszałem i jako pierwszy wybiegłem z sali.
    
  Pewna brunetka prosiła o spotkanie, więc przyszedłem. Nie wiedziałem, czego ode mnie chce. Czekałem na nią w kawiarni popijając czarną kawę i czytając książkę. W końcu przyszła. Była ładna, ale nie w moim typie.
- Przepraszam Cię, że musiałeś czekać.
- W porządku, nic się nie dzieje. - odpowiedziałem spokojnie.
- Posłuchaj. Ja wiem, że to o co proszę może być nieodpowiednie. Może nie powinnam o to prosić.... ale Lea jest w szpitalu. Ona bardzo Cię potrzebuje. Ona Cię kocha. - powiedziała nerwowo dziewczyna.
- I co w związku z tym? - zapytałem.
- Lea umiera... Zostały jej dwa miesiące. To tak niewiele... Chciała tyle przeżyć, spotkać prawdziwą miłość... Rak nie daje jej spokoju. Wykańcza ją. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Ja już nie wiem co mam robić.
- Justyna, możesz przejść do sedna?
- Proszę Cię, zaopiekuj się nią. Przez dwa miesiące udawaj, że ją kochasz, i że jest dla Ciebie wszystkim. Ja wiem, że to...
- Nigdy w życiu! - przerwałem nerwowo.
- Wiem, że to dużo, bo jesteś znanym sportowcem. Tylko proszę Cię o te dwa miesiące. Chcę, żeby to były najpiękniejsze dwa miesiące jej życia.
- Ale ja nie chcę jej okłamywać.
- Bartek, dobrze wiesz, że to dla jej dobra.
- Ale nie możesz jej okłamywać! Dobrze wiesz, że to jest nie fair!
- Wiem, że to trudne. Obiecaj, że się zastanowisz.
- Ale Justyna..
- Proszę Cię, obiecaj mi to. - powiedziała i spojrzała w moje oczy.
- Dobrze, obiecuję. - odpowiedziałem i wyszedłem z kawiarni. Słońce raziło mnie w oczy, a liście rozwiewał delikatny wiatr. Pogoda była piękna i zdecydowanie nie pasowała do moich rozmyślań o śmierci. O śmierci Lei.




        Nie wiedziałem, co mam zrobić. To nie było dla mnie łatwe. Chciałem pomóc Lei, ale przecież nie mogłem jej okłamywać. Lubiłem ją, była świetną dziewczyną, ale nic do niej nie czułem. Zastanawiałem się nad tym długo. Dopiłem resztki herbaty o smaku wanilii i wyszedłem z domu. Podjąłem decyzję i nie zamierzałem jej zmieniać.  



------------------------------------------------------------
jak sami widzicie, jest trochę inaczej. Chcecie następny? :) 

Bohaterowie!

Lea Kiżewska

"Chciałabym umrzeć przy Tobie.."

Bartosz Kurek

"Teraz wiem, że dni są tylko po to, 
by do Ciebie wracać każdą nocą złotą"










Ta historia będzie inna od wszystkich. Uwierzcie na słowo. Wkrótce prolog.